ciąża - błogosławiony stan? nie wydaje...
10 października 2017, 11:35
Wszędzie mówią i piszą - ciąża to stan błogosławiony i piękny moment w życiu kobiety.
Buehehe
serio? No nie wiem, ja to widzę inaczej.
Zgodzę się ze piękny bo rośnie w nas mały PRAWDZIWY człowiek, co mnie nadal intryguje jak to możliwe, że człowiek jest w człowieku.
Aleeeee nic z błogosławieństwem nie ma wspólnego :p
W sumie, ciążę przeszłam w miarę gładko i dramatyzować wielce nie będę ale opiszę jak się czułam, tak naprawdę a nie na pokaz dla ludu.
Pierwsze miesiące minęły bardzo miło, cieszyłam się jak dziecko wiedząc, że będę miała swojego dzidziusia, głaskałam ciągle brzuch, mówiłam do niego i też bardzo się bałam do końca trzeciego miesiąca o poronienie, tyle się naczytałam na forach o nich, że nie chciałam nikomu mówić, że jestem w ciąży, tak też zrobiłam. Oczywiście mężuś wiedział ;D
Objawy ciąży –
nie miałam jako takich, bolały mnie tylko piersi, z dnia na dzień coraz mocniej aż nie mogłam spać na brzuchu bo taki czułam ból, a uwielbiam spać na brzuchu. Po miesiącu albo dwóch chyba, ból ustał :)
Jazda zaczęła się od 6tego miesiąca. Gorąca wiosna na dworze, za chwile lato a brzuch już wielki jakbym miała rodzić. Ogólnie zaczęło być po mnie widać już na koniec 4. miesiąca. Zaczęłam się pocić jak mały wieprzek, nogi mi się ocierały o siebie jak chodziłam, a że było gorąco to w spodniach nie mogłam chodzić, tylko sukienki. To uczucie było okropne, nie przyzwyczaiłam się do niego aż do samego końca. Zapach ciała mi się zmienił, i to na gorsze, według mnie trochę śmierdziała moja skóra a jak się jeszcze pociłam to już w ogóle cud miód. Chodziłam jak kaczka, a czym więcej chodziłam tym bardziej mi puchły nogi ( w końcu musiały dźwigać o 20kg więcej ;P tyle mi się utyło ;P nie przez to, że w ciąży się tyje ale ja naprawdę dużo jadłam, pozwalałam sobie na wszystko bo stwierdziłam, że to jedyny moment kiedy mogę hihi)
były jak dwie banie i takie zostały do porodu, hm w sumie kilka dni po porodzie mi dopiero zeszła cała opuchlizna. Z jednej strony dobrze,że było lato bo nie musiałam kupować nowych butów, japonki i klapki były idealne. Nosiłam prawie jedną sukienkę pod koniec bo w niej się czułam trochę „szczuplejsza” i była długa – zakrywała okrutną opuchliznę łydek i kostek i nawet palców u stóp.
Chciałam juz tak bardzo urodzić... czekałam tylko na 37 tydzień bo moja aplikacja z telefonu mówiła, że wtedy ciąża jest uznawana za donoszoną i nikt mnie nie powstrzyma w szpitalu przed porodem. Myślałam, że tak się stanie bo wszystkie kobiety w mojej rodzinie rodziły przed terminem kilka tygodni … ale na mnie się historia musiała zakończyć ;P
W ostatnim tygodniu ciąży miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę kiedy co chwila ktoś dzwonił i pytał - a kiedy rodzisz ? - a czemu jeszcze nie rodzisz? - a wiesz, że masz termin porodu zaraz? - i co nic się nie dzieje ? ... ludzie dajcie spokój ciężarnym. Tak jakby myśleli, że nie wiemy o tym heh. Taka dodatkowa presja nie jest potrzebna.
Jak próbowałam wywołać poród – nie gańcie mnie za to … ;D
Robiłam duużo, żeby sobie pomóc - sprzątałam, chodziłam dużo po schodach w górę i dół (a zadyszkę miałam już po jednym zejściu i wejściu haha a schodów mam z 15 ;P ) , na spacery z szalonym psem, piłam olej rycynowy z sokiem pomarańczowym tzw. koktajl położnych (okropne w smaku, jak olej.. musiałam zatykać nos żeby nie mieć odruchu wymiotnego i jakoś to przełknąć haha ) ale to nie pomogło …
dzień przed terminem porodu znalazłam kolejny sposób w internecie – STYMULOWANIE BRODAWEK. . I to moi kochani chyba mi pomogło. Masaż po 15 min każda brodawka i tak przez godzinę . Już po tym od razu miałam lekkie skurcze nawet regularne ale po godzinie ustąpiły. To co ja robiłam ? Masaż od nowa haha oh yeah :) i w na drugi dzień dostałam regularnych skurczy najpierw co pół godziny (całą noc) potem w dzień już co 20 -15 min. Myślałam, że to już to ,że rodzę, ale czekałam na rozwój akcji aż skurcze będą co 5 min przez 2 godziny ale to nie nastąpiło i cały dzień miałam co 15 min :( wieczorem mąż powiedział, że trzeba do szpitala jechać (był to dzień terminu porodu) to pojechaliśmy, wszystko spakowane. Ja czułam, że nie urodzę jeszcze ale żyłam nadzieją, że w szpitalu mi dadzą oksytocynę na przyspieszenie i akcja. Zbadali mnie zrobili ktg i według nich w ogóle nie miałam skurczy haha a mnie ściskało i bolało. Rozwarcie na jeden palec i pff nie wiadomo kiedy akcja, chcieli mnie już zostawić w szpitalu ale ja się tak bałam szpitali ze wolałam do domu wrócić i tak tez zrobiliśmy skoro lekarz stwierdził, że nic się nie dzieje jeszcze. No i smutno mi było tak bardzo chciałam mieć to już za sobą. Niestety nadchodząca noc była koszmarem, jak się okazało. Ok. 23:00 dostałam skurczy co 5 min i tak to trwało cala noc ... ale nie rozwijały się dalej i tak czekałam i chodziłam do domu przez 7 godzin bo nie umiałam ani siedzieć ani leżeć z bólu. Po 6:00 obudziłam męża i powiedziałam ze musimy jechać bo nawet jak nie urodzę to coś na ból potrzebuję bo oszaleję. Byliśmy w szpitalu o 7, badania papierologia i o 9 mnie wzięli na porodówkę. (Dyżur akurat kończyli lekarze którzy mnie badali dzień wcześniej wieczorem, zaśmiali się jak mnie zobaczyli i oczywiście powiedzieli, że trzeba było zostać )
Co do samego porodu to uuuuuu chyba najgorszy ból i najgorszy moment mojego życia to był :p była ze mną siostra a mąż czekał na dole. Razem zdecydowaliśmy, że nie chcemy, żeby on to widział ja się bałam ze już nie będzie na mnie tak samo patrzeć hihi :p bardzo cierpiałam, bolało jak skurczybyk. Położna za to trafiła mi się świetna, lepsza nie mogła być :) muzyka na sali, gaz wziewny, zabawiała mnie rozmową, potem dala mi jakiś przeciwbólowy do żyły, założyła TENS na odcinek krzyżowy, to pomagało ale na chwilę tylko bo bóle stawały się coraz mocniejsze. Myślałam, że bardziej boleć nie może bo to niemożliwe! Oj a jednak się myliłam, ból nie zna granic chyba haha. I tak sobie stękałam przez 4 godziny. O 13 urodziła się moja córeczka ale kiedy kazano mi przeć ok 12:45 to nagle okazało się, że ja już nie mam siły i prę, prę a położna mówi – słabo kobieto, słabo! chciałam się poddać tylko nie bardzo było jak to cofnąć :p ale koniec końców udało się, nacięła mnie szybko nawet nie wiedziałam kiedy haha i mała wyszła. Gdyby nie to nacięcie to bym się męczyła pewnie dalej nie wiadomo ile czasu. Moja pierwsza myśl po porodzie to - uff w końcu już je będzie boleć - aż się płakać chciało z ulgi. Ale szycie mnie bolało też i trwało około 40 minut, zaczęłam się w pewnym momencie zastanawiać jak mocno mnie nacięli, że tyle czasu szyją ;P Pobyt w szpitalu trwał 3 dni, więc standardowo, mała miała bardzo lekką żółtaczkę to nas puścili. Szpital super, pomimo 3 kobiet na sali i trójki noworodków bardzo sympatycznie było. Lekarze i położne tak mili, że się wychodzić nie chciało. Nie spodziewałam się tego, miłe zaskoczenie! :) Rodziłam w Zabrzu.
Dodaj komentarz